• Wspomnienia

        •  

          W trakcie realizacji programu edukacji regionalnej pod hasłem   „ Dulcza Wielka— moja miejscowość”  uczniowie  dotarli  do najstarszych mieszkańców naszej miejscowości i przeprowadzili z nimi rozmowy na temat  tego,  jak wyglądało  życie w czasach ich  dzieciństwa i  młodości.  Ich wypowiedzi  zebraliśmy  i postanowiliśmy opublikować w formie wspomnień.

          Wszystkim, którzy okazali pomoc, dziękuję za poświęcony czas i cenne  informacje,  które  wzbogaciły  wiedzę  młodych  ludzi  o życiu poprzednich pokoleń.

          Beata Wrzesień


                                     

          Aleksander Wąż

                           Takich dni się nie zapomina do końca życia”

                                                                                             Aleksander Wąż odpowiada na pytania wnucząt -

                                                                                                                               Marysi i Wojtka Cichoniów

           

          •  Dziadku, czy mógłbyś powiedzieć kilka słów o sobie i o swojej rodzinie?
          • Nazywam się Aleksander Wąż, urodziłem się 17 kwietnia 1932 r. Moi rodzice to Maria Wąż ( ur. 1898)i Wojciech Wąż (ur. 1896). Było nas sześcioro rodzeństwa. Bracia: Antoni (ur. 1923), Władysław (ur. 1924) Zygmunt (ur. 1928). Siostry: Janina (ur. 1935), Władysława (ur. 1940). Na dzień dzisiejszy z mojego rodzeństwa żyje tylko siostra Władysława. Ojciec zmarł zaraz po wojnie, a mama w 1977 roku. Siostra Janina zmarła mając pięć lat. Brat Antoni i Brat Władysław też zmarli w młodym wieku. Zygmunt dożył 80 lat. Moi dziadkowie ze strony mamy nazywali się Antoni i Weronika Dudek. A ze strony taty Bartłomiej i Zofia Wąż.
          • Gdzie mieszkała twoja rodzina i jak wyglądał wasz dom?
          • Mieszkaliśmy w Dulczy Wielkiej. Nasz dom, zbudowany był z drewna, pokryty dachówką, którą sprowadzał Żyd z Radomyśla Wielkiego. Dom składał się z ganku, kuchni, dużej izby podzielonej na pół - w jednej części komora, a w drugiej izba. Podłogi były z desek. W kuchni stał duży piec z cegły, a w drugiej izbie wysoki piec grzewczy. W kuchni był kredens, stół, krzesła, ślufanek. Meble te były robione przez wujka Adama Węża. Sobotnie kąpiele odbywały się w cebrzyku. Wodę grzano na piecu. W drugiej izbie były tylko łóżka i kolebka. Były to ciężkie warunki do życia, ale mimo to było bardzo wesoło.
          • Gdzie chodziłeś do szkoły?
          • Do szkoły chodziliśmy do Dulczy Wielkiej. Szkoła składała się z trzech klas i mieszkania, w którym mieszkał nauczyciel pan Lejko. Ja chodziłem do szkoły cztery lata od 1939 r. do 1943r. W pierwszej klasie poznawaliśmy litery, później uczyliśmy się z gazety" Ster ". Była to gazeta, która wychodziła co miesiąc. Znajdowały się w niej różne czytanki i wierszyki. Pamiętam tylko jednego nauczyciela Pana Lejko. Uczył nas pisać, czytać i czasem grał na skrzypcach swoje melodie. Gdy ja chodziłem do szkoły, była większa dyscyplina niż teraz. Za najmniejsze przewinienie była kara. Nazywała się "Pokładana ". Za mniejsze przewinienie pan bił pręcikiem po rękach, a za większe trzeba było się położyć na ławce i pan bił po tyłku. Gdyby się pręcik złamał, to uczeń musiał iść nad rzekę i przynieść trzy takie pręciki. Dzieci czasem kombinowały i wkładały sobie zeszyty w spodnie. Drugą karą było klęczenie pod tablicą. Mieliśmy też religię, ksiądz nazywał się Stanisław Szafrański. Za brak zadania lub złe wyniki w nauce zostawało się w kozie. Do mojej klasy chodzili: Janina Szumna, Władysława Gancarz, Władysława Ziobroń, Genowefa Cygan, Maria Nowak, Władysław Siembab, Ludwik Skrzyniarz, Bronisław Chmiel. Dzieci najchętniej bawiły się w " Pukanego", a w zimie jeździliśmy na łyżwach robionych z drewna, nartach i sankach.
          • Czym zajmowali się Twoi rodzice?
          • Rodzice pracowali na roli. Siali zboże, sadzili ziemniaki, chowali krowy, świnie, konie i drób. Zboże koszone było kosami i po wysuszeniu zwożone do stodoły. Całą zimę tata miał zajęcie, bo młócił je cepami. Dwa tygodnie młócił, następne dwa tygodnie młynkował w młynku, czyli oczyszczał zboże od plew. Żeby upiec chleb trzeba było najpierw zboże wysuszyć na piecu, później zmielić je w żarnach. Cała zima zleciała na pracy przy zbożu.
          • Co robiliście w czasie wolnym?
          • W wolnym czasie kobiety spotykały się na skubaniu pierza. Dużo czasu zajmowała praca przy lnie. Na jesień trzeba było przygotować len do przędzenia. Na wrzecionie robiło się z lnu długie nici. Z wrzeciona trzeba było przełożyć na motowidło. Z tak przygotowanych robiło się płótno. Zimowymi wieczorami mężczyźni spotykali się i opowiadali o duchach i chodzących światełkach. I tak mijał czas.
          • Dziadku, czy pamiętasz okres II wojny światowej?
          • Tak, pamiętam bardzo dobrze. Takich dni się nie zapomina do końca życia. Najbardziej pamiętam rok 1944, gdy przez naszą wieś przechodził front. Żołnierze radzieccy walczyli z żołnierzami niemieckimi. Musieliśmy opuszczać nasz domy. Mogliśmy zabrać ze sobą tylko to, co weszło na wóz. Ja z moją mamą i rodzeństwem uciekliśmy do Dębowca i tam szukaliśmy schronienia, gdzie się dało. W tym czasie nad wsią latały samoloty i zrzucały bomby. Kobiety machały białymi chusteczkami, żeby dać znać, że tu nie ma żołnierzy niemieckich, tylko kobiety i dzieci. Myśleliśmy, że tu przeczekamy te ciężkie chwile, ale walki nie ustawały, cała wieś płonęła w ogniu i my musieliśmy dalej uciekać. Dopiero na Rudzie było trochę spokojniej i tam zatrzymaliśmy się na pół roku.
          • A gdzie był wtedy twój tata?
          • Tata został w domu pilnować naszego dobytku. Miał zrobiony bunkier w ziemi i tam się ukrywał, miał przygotowane beczki z wodą, żeby w razie pożaru uratować dom. Niestety, i tak spłonął, jak większość innych domów we wsi. Tata wiedział, że nie ma już czego pilnować i chciał do nas dołączyć, ale niestety musiał uciekać przed Niemcami i znalazł się zupełnie gdzie indziej, w miejscowości Olesno koło Dąbrowy Tarnowskiej. Nie wiedział, co się z nami dzieje i gdzie w ogóle jesteśmy.
          •  A kiedy spotkaliście się z tatą?
          •  Po około pół roku, gdy front przeszedł, a Niemcy zostali wypędzeni. Ojciec zaczął nas szukać. Pomimo zaminowanych pól i dróg, jakoś dotarł do nas. Nie mogliśmy jednak od razu wrócić do Dulczy, ponieważ wszystko było spalone. Ojciec załatwił nam u sąsiada mieszkanie i wreszcie mogliśmy być razem. Starsi moi bracia razem z tatą wybudowali barak, który stał się naszym domem.
          • A gdy wróciliście do domu, czy były jeszcze miny lub inne niewypały?
          • Wszędzie było pełno min, granaty też można było znaleźć. Pola i drogi były zaminowane, ludzie sami próbowali rozbroić miny, niejeden przepłacił to życiem. Później przyjeżdżali saperzy i rozminowywali całe pola, żeby ludzie mogli zacząć uprawiać ziemię , bo nie było co jeść. Ludzie chodzili po polach i zbierali, co się dało, co się nadawało do jedzenia. Wszyscy byliśmy bardzo głodni.

          Pomimo tego że pola zastały rozminowane, tata mój pojechał na pole koniem coś robić. Wjechał na jedną z wielu nierozminowanych min i zginął.

          •  Dziadku, powiedz jeszcze jakie były rodzaje min?
          •  Było wiele rodzajów min. Nie wiem czy to są prawdziwe ich nazwy, ale tak jak na nie mówiono, tak i ja mówię: były ,,trybówki", mniejsze od nich ,,wąsatki", największe ,,telerzówki" i duże paczki drewniane - przeciwczołgowe. Dzieciom, a szczególnie chłopcom, bardzo podobały się wąsatki, które miały szklane płoneczki. Chłopcy chętnie je rozbierali i wtedy ulegali wypadkom.
          • Dziękujemy Ci, dziadku, za tak wyczerpujące i ciekawe informacje.

                                                                                                                                                             2009 - 2011r.

           

                                                     


          Aniela Drąg

          Przeżycia wojenne parafii Dulcza Wielka

                                                                    /z zapisków Anieli Drążanki/

           

          Około 8 września 1939 roku wojska niemieckie dotarły do Dulczy Wielkiej. Zaczęły padać strzały, od których zapalił się jako pierwszy dom Franciszka Siembaba, a potem następne. Powstał wielki popłoch, gdyż ludzie nie wiedzieli, co mają robić. Zabudowania stały gęsto, a w tym dniu był silny wiatr, co zagrażało wielu sąsiednim budynkom. Na szczęście wiatr skręcił w pola i w tym dniu już nic się więcej nie spaliło. Niemcy minęli Dulczę i przeszli dalej na wschód.

          Z początkiem stycznia 1941 roku zachorował i był poddany operacji ksiądz proboszcz Stanisław Szafrański. Jako administrator przyjechał ze Zdziarca ksiądz Bronisław Ryba. W nocy 25 stycznia nagle na plebanię wtargnęła policja niemiecka, gestapo, aby zaaresztować księdza. Niemcy zjawili się w towarzystwie polskich policjantów i kościelnego, Tomasza Ryby, wyciągniętego wcześniej ze swego domu. Jako gospodyni zmuszona byłam otworzyć im drzwi. Weszli wprost do sypialni księdza Ryby i kazali mu się ubierać. W tym czasie przeprowadzano rewizję. Ksiądz się mył i stał przy umywalce. Nagle z mokrą twarzą i w koszuli wybiegł na pole, gdzie policja już go nie zdołała ująć.

          Kiedy Niemcy wrócili z nieudanego pościgu za księdzem, kazali mi się ubierać i powiedzieli, że jeżeli ksiądz się sam nie zgłosi, to poniosę śmierć za niego. Następnie poszli do domu Zygmunta Ziobronia, skąd mieli zabrać jego syna, Józefa. Zaaresztowali wtedy trzech - Józefa, Ludwika i Stanisława. Cała nasza czwórka została doprowadzona do auta, które stało przed domem Jana Barłoga. Wsiedliśmy do środka i zostaliśmy dowiezieni do Mielca. Jak się okazało , tym autem przywieziono z naszych okolic około 60 osób.

          Po przesłuchaniu zostałam natychmiast zwolniona i wróciłam jak najszybciej do domu, ale inni aresztowani byli zatrzymani na dłużej, a niektórzy już wcale nie wrócili. Taki los spotkał Józefa Ziobronia, księdza katechetę ze Zgórska, nauczyciela z Rudy i innych.

          Nowym administratorem został ksiądz Karol Durlak z Radgoszczy aż do czasu powrotu księdza Szafrańskiego.

          W 1944 roku od wschodu zaczęły się zbliżać wojska radzieckie. 22 sierpnia, w niedzielę, podczas sumy nagle zaczęły padać strzały. Samoloty zaczęły bombardowania. Ludzie powynosili z domów sprzęty, wypuścili inwentarz i schronili się w polach lub w dolinie rzeki Jamnicy przepływającej przez wieś. Jedna z bomb trafiła w budynki plebańskie. Zaczęły się palić wraz z narzędziami gospodarczymi. Ksiądz wynosił rzeczy z plebani i kościoła, ale samoloty nawracały w to miejsce ze cztery razy i dłużej nie dało się tu pozostać. Ksiądz Szafrański wraz z wieloma swoimi parafianami schronił się w tzw. „ Czarnym Lesie.” Drewniany budynek kościoła spłonął.


          Jakub Błach

          „ Chciałbym być choć o połowę młodszym…”

                                                                              Wspomnienia Jakuba Błacha

          Nazywam się Jakub Błach. Urodziłem się 8 lutego 1908 roku w Zdziarcu. W Dulczy Wielkiej zamieszkałem na stałe w 1928 roku i do tej pory nieprzerwanie tu mieszkam.

          W domu, razem z rodzicami, było nas 8 osób. Ojciec- nazywał się Jan Błach, matka- Agata Błach, Miałem sześcioro rodzeństwa- czterech braci i dwie siostry. Ich imiona to: Józef, Maria, Zofia, Julia, Henryka, Antoni. Byłem trzecim z kolei dzieckiem w rodzinie.

          Lata mojego dzieciństwa to czasy ciężkie i trudne. Do szkoły nie chodziłem. Kiedy miałem 11 lat, poszedłem na służbę i służyłem u ludzi do dwudziestego drugiego roku życia. Pracowałem u gospodarzy w Przerytym Borze, dwa lata w Róży i trzy lata w Zdziarcu.

          Jak już mówiłem, dawnych warunków życia nie można porównać z czasami dzisiejszymi. Nie było wcale prądu, wody, radia, telewizji czy telefonów. Dziś są, powiedzieć można, wszystkie wygody i luksusy.

          Mój najszczęśliwszy dzień nastąpił, kiedy stanąłem na ślubnym kobiercu. Miałem piękną żonę Karolinę, a ślub braliśmy w starym kościele.

          W czasie II wojny światowej byliśmy z rodziną na wysiedleniu. Najpierw w Tarnowie, później w Bochni. Resztę czasu spędziliśmy w lasach, w bunkrach. Pamiętam, jak samoloty zrzucały na nas bomby. Całe gospodarstwo i dom zostały wtedy zniszczone i po wojnie własnymi siłami musieliśmy je odbudować.

          Właśnie moim największym sukcesem było to, że jako głowa rodziny mogłem sam aż trzy razy odbudować dom, bo był aż trzy razy doszczętnie spalony.

          Obecnie mam chore nogi i nie mogę chodzić. Większość czasu spędzam w domowym zaciszu. Moim największym marzeniem jest być choć o połowę młodszym. Będę miał niedługo 95 lat. Chciałbym, aby ich trochę ubyło.

                                                                                                              2002 r.


          Jakub Wolak

           Jak to niegdyś w szkole bywało…”

                                                   ( na podstawie książki Jakuba Wolaka

                                                                                                                  „ Wspomnienia stulatka”)

          Szkołę powszechną zbudowano w Dulczy w 1870 roku. Nieduży budynek stał na gminnym pastwisku między wiejską drogą od zachodu i rzeką Jamnicą od wschodu. Szkołę okalał nieduży ogród, w którym oprócz owocowych drzew rosły warzywa. Starostwo zatrudniało jednego nauczyciela, był nim Jan Zawiślak. W budynku miał mieszkanie- dwa pokoje i kuchnię.

          Szkoła była sześcioklasowa. Nauczyciel jeden. Lekcje odbywały się w dwóch grupach, rano i po południu. Każda grupa liczyła trzy klasy. Od pierwszej do trzeciej klasy zajęcia rozpoczynały się rano i trwały od ósmej do dwunastej. Po południu, w godzinach od pierwszej do piątej, odbywała się nauka w klasach od czwartej do szóstej.

          Lekcje zaczynały się odmawianiem pacierza, w piątej i szóstej klasie od czasu do czasu śpiewano po polsku hymn Austro- Węgierskiego Cesarstwa zaczynający się słowami „ Boże wspieraj, Boże ochroń nam cesarza i nasz kraj”. Przy modlitwie trzeba było stać twarzą do nauczycielskiego biurka, za którym na ścianie wisiał obraz Pana Jezusa na krzyżu. Na bocznej ścianie znajdował się obraz cesarza Franciszka Józefa.

          Lekcje w każdej klasie trwały cztery godziny z jedną dziesięciominutową przerwą. Szkoła była obowiązkowa. Za opuszczenie lekcji bez usprawiedliwienia rodzice płacili grzywnę do starostwa. Wiosną i jesienią szkoła była pełna uczniów, ale jak nadeszły letnie roboty w polu, pasienie bydła, to wielu rodziców prosiło nauczyciela o zwolnienie dziecka.

          W pierwszej klasie pisało się wyłącznie rysikiem na tabliczce. Tak było najpraktyczniej, bo najtaniej. Od drugiej klasy używano ołówka i każdy uczeń miał dwa zeszyty- rachunkowy i z linijkami. W trzeciej klasie pisano piórem maczanym w atramencie. Każdego tygodnia nauczyciel zadawał coś do napisania w zeszycie w domu. Dużą uwagę zwracał nie tylko na błędy, ale czy zadanie zostało napisane czysto, bez plam, baz zamazywania.

          Języka polskiego i matematyki uczono od pierwszej klasy. Nauka wszystkich przedmiotów we wszystkich klasach odbywała się wyłącznie po polsku. W starszych klasach dochodziła historia Polski i Cesarstwa Austro- Węgierskiego. Musiano znać wszystkich polskich królów. Czwartym ważniejszym przedmiotem była geografia. Trzeba było umieć pokazać na mapie wszystkie większe miasta, rzeki i góry.

          Jeden dzień poświęcony był nauce religii. Proboszcza ze Zdziarca, księdza Jakuba Krogulskiego, przywoził kolejno któryś z gospodarzy. W ciągu roku szkolnego było jeszcze kilka lekcji przyrody i śpiewu. Na tych ostatnich uczono wyłącznie polskich piosenek patriotycznych, ludowych i religijnych.

          Jan Zawiślak uczył jeszcze jednego - patriotyzmu, umiłowania Polski. Niejeden raz powtarzał swoim uczniom, że doczekają wolnej Ojczyzny nad Wisłą. W ich pamięci pozostał jako dobry nauczyciel i wychowawca.


          Jan Siembab

          „ Mogłem liczyć tylko na własne siły…”

          Wspomnienia Jana Siembaba

          Urodziłem się 22 września 1911 roku w Dulczy Wielkiej i od urodzenia tutaj mieszkam. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, która, jak większość rodzin na tym terenie, żyła z pracy na roli. Miałem sześcioro rodzeństwa, a w domu były trudne warunki. Brakowało pieniędzy na jedzenie, na ubrania. Często się jadło jałowo, nieraz sam czarny chleb. Domy były drewniane, kryte słomą. W jednym budynku mieszkali ludzie, a zaraz za ścianą zwierzęta.

          Skończyłem cztery klasy szkoły powszechnej. Jako młody chłopiec ciężko pracowałem i dbałem o wychowanie młodszego rodzeństwa. Nie było więc warunków do nauki.

          W czasie II wojny światowej byłem już żonaty i miałem dwoje dzieci. Wtedy trzeba było myśleć o ich utrzymaniu. Liczyło się wtedy tylko, jak przeżyć. Ukrywaliśmy się w bunkrach, uciekaliśmy za linię frontu i ciągle szukaliśmy bezpiecznego miejsca.

          Po wojnie musiałem odbudować spalony dom i całe gospodarstwo i mogłem liczyć tylko na własne siły. Sam zrobiłem okna, drzwi i schody do mojego domu.

          W moim życiu najbardziej jestem zadowolony z tego, że przeżyłem dwie wojny i że potrafiłem sobie poradzić w trudnych warunkach.

          2002 r.


          Maria Piłat

          Przeżyłam dwie wojny światowe…”

          Wspomnienia Marii Piłat

          Urodziłam się 18 września 1910 roku w Dulczy Wielkiej i od urodzenia tutaj mieszkam. Tak więc to już 92 lata. Pochodzę z rodziny wielodzietnej. W domu było nas siedmioro rodzeństwa - cztery siostry i trzech braci. Gdy miałam czternaście lat, zmarł mój ojciec, a najmłodsza siostra urodziła się już po jego śmierci. Ja i mój najstarszy brat, Jan, musieliśmy pracować na utrzymanie całej rodziny. A była to naprawdę ciężka praca - rznięcie zboża sierpem, młocka cepami, mielenie w żarnach mąki na chleb.

          Jeżeli chodzi o naukę, to skończyłam zaledwie cztery klasy szkoły podstawowej. W tym czasie nie było piór, długopisów, ołówków. Pisało się na specjalnych tabliczkach rysikami. Mimo że chodziłam do szkoły tylko cztery lata, umiem dobrze czytać i pisać.

          Gdy byłam młoda, to nie było elektryczności, gazu, telefonu. Cała rodzina mieszkała w jednym pomieszczeniu. Do oświetlenia używało się lamp naftowych. Domy ogrzewało się drzewem, paląc w piecach z cegły. Jednak, mimo tych ciężkich warunków, życie nie było całkiem pozbawione przyjemności. W porze zimowej kobiety schodziły się do skubania pierza lub przędzenia lnu. Przy tych pracach opowiadano sobie różne „bajki” i śpiewano ludowe piosenki.

          Przeżyłam dwie wojny światowe. Szczególnie dobrze pamiętam czasy okupacji. Służyłam wtedy we dworze w Zgórsku. W sierpniu 1944 roku wróciłam do domu, jednak niedługo potem zostaliśmy z całą rodziną przesiedleni do wsi Zaborcze, gdzie spędziliśmy sześć miesięcy. Życie na wysiedleniu było bardzo ciężkie, ale jeszcze gorzej było, gdy wróciliśmy do Dulczy. Cała wieś została spalona, ludzie nie mieli gdzie mieszkać ani co jeść. Wszyscy mieszkańcy bardzo ciężko pracowali, żeby odbudować swoje domy. Niełatwo było zacząć życie od nowa.

          Mam już 92 lata i z mojego życia jestem zadowolona. Zawsze byłam silna i wytrwała. Całe życie ciężko pracowałam i jakoś sobie radziłam. Dzięki Bogu zawsze byłam zdrowa, cieszyłam się z pracy w gospodarstwie i jego plonów. Dla mnie najważniejsze jest to, że udało mi się przeżyć dwie wojny światowe, w których zginęło tylu ludzi, również moich znajomych. Po wojnie wyszłam za mąż i zamieszkałam na gospodarstwie męża. Jestem zadowolona z dzieci i wnuków, którzy są dobrymi i uczciwymi ludźmi.

          Jestem bardzo związana z moją wioską, w której spędziłam całe moje życie. Mam tu rodzinę i licznych znajomych i nie wyobrażam sobie, że mogłabym mieszkać gdzie indziej.

           2002 r.

           


          Maria Wolak

          "Nie było czasu na rozrywki..."

          Wspomnienia Marii Wolak

          Urodziłam się w 1913 roku w Dulczy Wielkiej i w tej miejscowości mieszkam już blisko dziewięćdziesiąt lat. Moimi rodzicami byli Jan i Katarzyna Giżowie. Miałam czworo rodzeństwa, a ja byłam przedostatnia.

          W czasach mojego dzieciństwa żyło się bardzo ciężko, a dzieci miały wiele obowiązków, takich jak na przykład pasienie krów czy pranie w rzece za pomocą kijanek. Dziś już mało kto o tym pamięta. Kiedy miałam dwa latka, wpadłam do studni, w której było może po kolana wody. Wyciągnięto mnie za pomocą drabiny.

          Przed wojną chodziłam do szkoły w Dulczy Wielkiej. W tamtych czasach nauka w szkole trwała cztery lata. Była też piąta klasa, ale rzadko, kto do niej chodził. W szkole pisało się ołówkami albo specjalnymi rysikami na tabliczkach, bo nie było tak jak teraz zeszytów. W latach mojej młodości trzeba było dużo pracować i nie było czasu na takie rozrywki, jakie ma dzisiejsza młodzież.

          Bardzo dobrze pamiętam czasy II wojny, bo były one trudne dla całej rodziny. Mój mąż był wtedy w niewoli, a ja z dziećmi sama na gospodarce. Kiedy mieszkańców naszej wsi wysiedlono w 1944 roku, znalazłam się w Kiełkowie. Z mężem spotkałam się dopiero po wojnie, kiedy wrócił ze Śląska. Był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu.

          Gdy wróciliśmy po wysiedleniu do domu, zastaliśmy tylko zgliszcza. Nie mieliśmy gdzie mieszkać, więc za schronienie służyły nam bunkry. Musieliśmy postawić nowy dom i inne zabudowania.

          Dziś mam prawie dziewięćdziesiąt lat i najbardziej jestem zadowolona z tego, że w tym wieku jestem zdrowa, sprawna, a nawet czytam bez okularów. Moim marzeniem jest to, żeby dalej żyć w zdrowiu i szczęściu. Jestem bardzo zadowolona, że nie mieszkam gdzie indziej, tylko w Dulczy Wielkiej.

           


          Zofia Wąż

          "Szkołę wspominam bardzo mile..."

          Wspomnienia z lat szkolnych Zofii Wąż

          Nazywam się Zofia Wąż, urodziłam się 21 kwietnia 1922 roku w Dulczy Wielkiej, gdzie mieszkam do tej pory. Przed II wojną światową chodziłam do szkoły podstawowej w rodzinnej miejscowości i chciałabym podzielić się moimi wspomnieniami z tamtych lat.

          Szkoła w tych czasach była całkiem inna niż dziś. Był to drewniany budynek z dwoma salami lekcyjnym. W klasie stały rzędem drewniane ławki, w których znajdowały się otwory na kałamarze, bo pisaliśmy piórami maczanymi w atramencie. Nauka w szkole trwała sześć lat i ja właśnie skończyłam sześć klas.

          W szkole mieliśmy takie przedmioty jak: język polski, przyroda, matematyka, rysunki i gimnastyka. Podstawowym podręcznikiem był elementarz, ponadto każdy uczeń posiadał zeszyt do matematyki, języka polskiego, religii. Jak już mówiłam, pisaliśmy piórem i atramentem, bardzo łatwo można było zrobić kleksa. Są to tak odległe czasy, a ja do dziś pamiętam ze szkoły dużo wierszyków i piosenek.

          Pamiętam dokładnie nauczycieli, którzy mnie uczyli. Kierownikiem szkoły był pan Jan Leyko z Mielca, a oprócz niego były jeszcze dwie panie nauczycielki- pani Bronisława Leyko- żona kierownika i pani Olga Grabowska.

          W mojej klasie, tak jak i inne dziewczynki, miałam kilka zaprzyjaźnionych koleżanek: Józefę Dziubek, Minkę Gryncwaj, Zofię Brożynę, Zofię Parkosz, Weronikę Siembab, Gitlę Gryncwaj, Rozalię Jaje, Henrykę Robak, Rozalię Gałat. Do dziś pamiętam je wszystkie bardzo dobrze.

          Szkołę wspominam bardzo mile, mimo że mieliśmy bardzo ciężkie życie, ponieważ nie było butów, ubrań. Była wielka bieda. Ale pomimo to ludzie bardzo sobie pomagali, byli życzliwi. Młodzi często spotykali się wieczorami i bardzo miło spędzali czas, chociażby na tańcach, boso, przygrywając na grzebieniach.